Wracając do tematu "Będę póki tego chcesz" i czy to będzie dla mnie proste gdy przestaniesz chcieć:

Nie. Nie będzie proste. Ale odbędzie się wg. znanego scenariusza - czyli prostsze niż za pierwszym razem (przetarty szlak). A tym razem nawet prostsze niż za poprzednim, bo będę wiedział, a nie się domyślał (błędnie), jak jest. Jestem przekonany, że tym razem powiesz mi otwarcie dlaczego musimy skończyć romans. Przewiduje następujące scenariusze zerwania z Twojej strony (równie dobrze mogły by być to moje powody, choć nie sądzę by to miało miejsce):

Pomny doświadczeń, moja reakcja była by pewnie podobna do poprzednich: dużo muzyki, alkoholu, papierosów i kilka tygodni zadręczania się "WTF?" i już perfekcyjnie maskowanej depresji (w zależności od powodu czas byłby różny i pewnie przemyślenia inne). Po czym znalazłbym sobie jakąś pasję/projekt i transferował do niej swoje myśli, uciekając od problemu póki poziom odpowiednich hormonów się unormuje. Potem żyłbym jak poprzednio sterując swoimi działaniami w bardzo chłodny (skurwielski?) sposób, dbając by poziom hormonów pozostawał w normie. Czasem wspominając, żywiąc nadzieję i podejmując kolejne próby wyparcia.

Dlaczego nie sądzę, że ja będę zrywał relację? Bo jest bardzo źle. Jesteś tak mocno wdrukowana w moją psychikę, że musiałbym przejść srogie pranie mózgu, by Cię z niej wymazać. Próbowałem kiedyś robić to samemu, ale jak widzisz nie udało sie, don't ask why. Moje życie emocjonalne bez Ciebie jest ubogie, jakby suche. Może Cię to przeraża, nie mniej nie bój się, umiem z tym żyć - założyłem rodzinę, która funkcjonuje całkiem prawidłowo (choć aktualnie przestałem mieć ochotę na kolejne dziecko, jednak żona to przełknęła).

Kolejnym zagadnieniem jest czemu zniknę i nie będę się Tobie narzucał? To wynika z moich przekonań, fundamentalnych - systemu wartości, który ma moc oddziaływania na mnie taką jak religia na ludzi wierzących. Na samej górze stoi wolność we wszystkich aspektach. Szczególnie wolność osoby do stanowienia o sobie. Po latach tyranii rodziców, szkoły, tzw. otoczenia, mediów, polityków etc. doszedłem do wniosku, że narzucanie swoich potrzeb/opinii innym jest jednoznacznie negatywne. (Nota bene, jeśli szanowanie cudzej wolności jest po prostu szacunkiem, to oczywiście szanuje wszystkich bez wyjątku, póki nie naruszają mojej wolności [dowolnej]). Nad wolnością i jej znaczeniem i tym jak powinna być i jak może być realizowana w praktyce myślę nawet dłużej niż o Tobie ( ;) ).

Zatem, daję być innym wolnymi ode mnie, jeśli tego chcą. Dlatego jak mityczny demon staram się o zaproszenie, praktycznie się nie wpraszam (bo to złamanie moich zasad). Odrzucenie wcale mnie nie krzywdzi - nie oddziałuje na moje postrzeganie siebie. Kiedyś a i owszem oddziaływało. Teraz, po zbudowaniu poczucia własnej wartości, myślę sobie "trudno - wasza strata" i idę dalej gdzieś, gdzie jestem milej widziany (w kierunku zachodzącego słońca nad lasem, z siekierą opartą na pozbawionym podkoszulka torsie, lekko spocony i niedogolony...)